Bitwa pod Legnicą na miedziorycie Matthäusa Meriana Starszego
z 1630 roku pod tytułem „Wielka klęska chrześcijan pobitych przez Tatarów”.
Rysunek nie ma nic wspólnego z XIII wiecznymi realiami. Jak łatwo zauważyć
Mongołowie (z prawej strony) występują tutaj w strojach tureckich).
Bitwa rozpoczęła się starciem straży przednich. Hufiec
księcia Bolesława na widok przeciwnika natychmiast zaatakował. „Obie strony
zwarły się w ostrym starciu. Krzyżowcy i obcy rycerze rozbili kopiami pierwsze
szeregi Tatarów i posuwali się naprzód”. Mongołowie odpowiedzieli atakiem
drugiej linii, która okrążyła hufiec Dypoldowica zadając mu ciężkie straty.
Według Długosza poległ wówczas dowódca (jak się później okaże ów waleczny Czech
w przekazie polskiego kronikarza ginie … dwa razy) oraz większość rycerzy z
pierwszych szeregów. Długosz wspomina też, że w straży przedniej wielu
wojowników było „… nieosłoniętych i nieopancerzonych” – stąd wielkie straty
zadał im ostrzał mongolskich łuków. Zdanie to odnosi się zapewne do górniczej
piechoty. Rycerze i giermkowie zakonni słynęli z doskonałego, najwyższej klasy
opancerzenia i uzbrojenia. Zbliżony standard musieli również reprezentować
goście z Zachodniej Europy. Byli to przeciwnicy bardzo trudni do zabicia, więc
jeśli jakaś część straży przedniej przebiła się do swoich (o czym wspomina
przekaz Długosza), to zdecydowanie stawiałbym tutaj właśnie na rycerzy.
Wydawałoby się, że mongolska pułapka, tak jak we wcześniejszych bitwach, zadziałała bezbłędnie. Tym jednak razem to właśnie na Mongołów czekało bardzo przykre zaskoczenie. Doszło bowiem do sytuacji tak pięknie opisanej przez staropolskie porzekadło „…złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Do ataku ruszyła druga linia Polaków – hufce komesa Sulisława i księcia Mieszka. Szarżę wsparli zmasowanym ostrzałem najemni konni (?) kusznicy. Ich ostrzał musiał być dla wojowników Ordu prawdziwym wstrząsem. Siła uderzenia pocisków z kuszy była tak wielka, że nie chroniły przed nimi nawet najlepsze zbroje, a na bliskich dystansach również tarcze nie dawały żadnej osłony. Po zaciekłej walce szyki Mongołów pękły i część oddziałów prawdopodobnie zaczęła uciekać. Wydawałoby się, że Polacy są o krok od zwycięstwa. W tym momencie doszło do wydarzenia bodaj najdziwniejszego w całej bitwie – hufiec opolski niespodziewanie załamał się i uciekł. Krakowscy rycerze, pomni krzywd swej ziemi zapewne walczyli zaciekle, pragnąc zemsty na znienawidzonym przeciwniku. Co się stało, że Opolanie uciekli po znakomicie przeprowadzonym kontrataku?
Wyjaśnienie tego faktu jak dotąd jest wielkim problemem dla historyków. Długosz pisze, że …ktoś z oddziałów tatarskich, nie wiadomo czy ruskiego (posiłki z podbitej Rusi wchodziły w skład oddziałów Ordu – przyp. P.P.) czy tatarskiego pochodzenia , biegając bardzo szybko między jednym a drugim wojskiem krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa zachęty. Wołał bowiem po polsku: „Biegajcie, biegajcie!” co znaczy: „Uciekajcie, uciekajcie!”, wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku zachęcał zaś Tatarów do walki i wytrwania”. Mieszko Kazimierzowic słysząc te wołania, przekonany, że pochodzą od swoich miał wycofać się z walki pociągając za sobą większość opolskiego hufca. Część historyków na podstawie relacji Długosza oraz informacji ze źródeł tatarskich, mówiących o konflikcie w polskim obozie, wyciągnęła wniosek o motywowanej politycznie zdradzie Mieszka. Czy jest to teoria uprawniona? Posługiwanie się w tym kontekście pewnikami wydaje się merytorycznym nieporozumieniem.
Wydawałoby się, że mongolska pułapka, tak jak we wcześniejszych bitwach, zadziałała bezbłędnie. Tym jednak razem to właśnie na Mongołów czekało bardzo przykre zaskoczenie. Doszło bowiem do sytuacji tak pięknie opisanej przez staropolskie porzekadło „…złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Do ataku ruszyła druga linia Polaków – hufce komesa Sulisława i księcia Mieszka. Szarżę wsparli zmasowanym ostrzałem najemni konni (?) kusznicy. Ich ostrzał musiał być dla wojowników Ordu prawdziwym wstrząsem. Siła uderzenia pocisków z kuszy była tak wielka, że nie chroniły przed nimi nawet najlepsze zbroje, a na bliskich dystansach również tarcze nie dawały żadnej osłony. Po zaciekłej walce szyki Mongołów pękły i część oddziałów prawdopodobnie zaczęła uciekać. Wydawałoby się, że Polacy są o krok od zwycięstwa. W tym momencie doszło do wydarzenia bodaj najdziwniejszego w całej bitwie – hufiec opolski niespodziewanie załamał się i uciekł. Krakowscy rycerze, pomni krzywd swej ziemi zapewne walczyli zaciekle, pragnąc zemsty na znienawidzonym przeciwniku. Co się stało, że Opolanie uciekli po znakomicie przeprowadzonym kontrataku?
Wyjaśnienie tego faktu jak dotąd jest wielkim problemem dla historyków. Długosz pisze, że …ktoś z oddziałów tatarskich, nie wiadomo czy ruskiego (posiłki z podbitej Rusi wchodziły w skład oddziałów Ordu – przyp. P.P.) czy tatarskiego pochodzenia , biegając bardzo szybko między jednym a drugim wojskiem krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa zachęty. Wołał bowiem po polsku: „Biegajcie, biegajcie!” co znaczy: „Uciekajcie, uciekajcie!”, wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku zachęcał zaś Tatarów do walki i wytrwania”. Mieszko Kazimierzowic słysząc te wołania, przekonany, że pochodzą od swoich miał wycofać się z walki pociągając za sobą większość opolskiego hufca. Część historyków na podstawie relacji Długosza oraz informacji ze źródeł tatarskich, mówiących o konflikcie w polskim obozie, wyciągnęła wniosek o motywowanej politycznie zdradzie Mieszka. Czy jest to teoria uprawniona? Posługiwanie się w tym kontekście pewnikami wydaje się merytorycznym nieporozumieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz