Ostatnia faza bitwy pod Legnicą - miniatura z XIV wiecznej
Legendy o Świętej Jadwidze.
Książę
Henryk widząc ucieczkę Opolan i mongolski kontratak miał krzyknąć
„Gorze nam się stało!”. Był wszakże zbyt doświadczonym wodzem, aby wobec
takiego kryzysu tylko lamentować. Natychmiast rzucił do
walki hufiec odwodowy. Doborowe rycerstwo musiało zadać Mongołom potężny cios. Według Długosza oba wojska przez jakiś
czas zaciekle walczyły. Ordu najprawdopodobniej już wcześniej zużył swój
odwód i w jego oddziałach doszło teraz do bardzo ostrego kryzysu.
Wspomina o tym zarówno kronika Długosza jak i „Historia Tatarów” (która
mówi wyraźnie, że Mongołowie zamierzali już uciekać). Wszystko wskazuje
na to, że rycerze księcia Henryka byli w tym momencie o krok od
zwycięstwa. Mimo tego przegrali. Co się stało?
Dochodzimy tutaj do bodaj najbardziej kontrowersyjnego momentu w całej relacji Długosza – użycia tajemniczych dymów. Wielu historyków dotąd kwestionuje możliwość posługiwania się przez Mongołów tak zaawansowanymi środkami walki jak broń chemiczna. Czy słusznie?
Po podboju Chin armia Czyngis – Chana przejęła całe techniczne bogactwo tej cywilizacji. Były to przede wszystkim rozmaite typy machin miotających i w ogóle zaawansowana technika oblężnicza, która tak dobrze sprawdziła się przy zdobywaniu miast ruskich. To wszakże nie wszystko. Chińczycy na szeroką skalę stosowali np. granaty i bomby prochowe. Mongołowie używali ich np. w czasie nieudanej inwazji na Japonię. Następna sprawa może zabrzmieć jak żart, ale potwierdzają ją liczne źródła – bardzo zaawansowana jak na swoją epokę broń rakietowa. Było to zarówno lekkie, ręczne wyrzutnie, wieloprowadnicowe wyrzutnie na lawetach kołowych, a nawet pociski dużego rozmiaru przypominające swoim układem popularne w ubiegłym wieku samoloty – pociski (!). Mongołowie to wszystko przejęli, i przynajmniej część stosowali w swoich podbojach. Źródła potwierdzają także umiejętność skutecznego używania broni biologicznej i chemicznej. Oddziały mongolskie, które w 1241 roku uderzyły na Polskę były częścią zawodowej, bardzo doświadczonej i zaawansowanej technicznie armii. W tym kontekście, to co stało się w końcowej fazie bitwy legnickiej jest moim zdaniem zupełnie prawdopodobne.
Wobec potężnego uderzenia polskiej rezerwy Ordu zdecydował się na użycie „dymów”. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy myślał jeszcze o zwycięstwie, czy tylko chciał osłonić odwrót skrwawionych hezarów. Jakkolwiek było aby ochronić własne oddziały przed ich działaniem musiał zapewne wydać rozkaz gwałtownego oderwania się od przeciwnika. W stosownym momencie zadziałał fumator umieszczony na szczycie długiego drzewca (być może to właśnie była owa czarna głowa opisana przez Długosza). Buchnął z niego cuchnący dym, w którym Polacy zupełnie tracili zdolność do walki („….Polacy niemal omdleni i ledwie żywi osłabli…”). Pękł front i hufce Henryka rzuciły się do ucieczki. Kwestią dyskusyjną jest czym w praktyce były owe dymy. Według niektórych teorii zawierały one paraliżujące neurotoksyny roślinnego pochodzenia. Zdaniem J. Scholtza (niemiecki historyk z pierwszej połowy XIX wieku) Długosz pomylił wspomnianą chorągiew w kształcie czarnej głowy z machinami miotającymi ogień grecki lub pociski dające gęsty, toksyczny dym.
Próbując zrekonstruować to, co stało się później napotykamy na kolejne pytania. Tradycja bitwy legnickiej mówi o wielkich stratach polskiego rycerstwa. Nie potwierdzają tego jednak źródła (np. rejestry kościelne, które musiałyby zanotować pogrzeby feudałów pochodzących z macierzystych parafii). Większość z rycerzy zdołała więc wycofać się pola bitwy, w nieładzie lub w sposób zorganizowany, ale jednak. Na pewno wiemy tylko tyle, że pod koniec starcia zginął książę Henryk i dostojnicy z jego otoczenia. Jak do tego doszło?
Jakaś część polskiej armii zapewne wycofywała się z pola bitwy skupiona wokół swego wodza, zachowując szyk i dyscyplinę. Wykrwawione i zmęczone oddziały Ordu raczej nie były zdolne do masowego pościgu. Mongołowie najprawdopodobniej skupili wszystkie zdolne jeszcze do walki siły dla otoczenia i rozbicia książęcego oddziału (który mogli łatwo zidentyfikować choćby po proporcu). Przebieg ostatniej walki Henryka Pobożnego dokładnie opisuje w swojej kronice Jan Długosz oraz Historia Tatarów. Książęcy koń, kilkakrotnie ranny w walce ustawał, więc jeden z rycerzy, Jan Iwanowic przyprowadził od książęcego pokojowca Rościsława drugiego rumaka. Niewiele to jednak pomogło. Henryk II ciężko ranny dostał się do niewoli. Mongołowie zawlekli go na tyły, gdzie został ścięty przed zwłokami wodza zabitego wcześniej w Sandomierzu. Książęcy poczet w zaciekłej walce został doszczętnie wybity. Zginęli: książę Bolesław Dypoldowic (drugi raz), komes Sulisław, wojewoda Klemens z Głogowa, Konrad Konradowic, Stefan z Wierzbnej z synem Andrzejem, Tomasz Piotrkowic, Piotr Kusza, oraz Klemens z Pełcznej (syn Andrzeja). Część rycerzy mimo wszystko zdołała się przebić. Kilkakrotnie ranny Jan Iwanowic połączył się ze swoimi giermkami i razem z pocztem rycerza Lucmana zabili ośmiu ścigających ich Mongołów, a jednego wzięli do niewoli. Relacja Jana Iwanowica stała się później częścią zaginionej kroniki dominikańskiej, która najprawdopodobniej była głównym źródłem Długosza w sprawie bitwy pod Legnicą.
Dochodzimy tutaj do bodaj najbardziej kontrowersyjnego momentu w całej relacji Długosza – użycia tajemniczych dymów. Wielu historyków dotąd kwestionuje możliwość posługiwania się przez Mongołów tak zaawansowanymi środkami walki jak broń chemiczna. Czy słusznie?
Po podboju Chin armia Czyngis – Chana przejęła całe techniczne bogactwo tej cywilizacji. Były to przede wszystkim rozmaite typy machin miotających i w ogóle zaawansowana technika oblężnicza, która tak dobrze sprawdziła się przy zdobywaniu miast ruskich. To wszakże nie wszystko. Chińczycy na szeroką skalę stosowali np. granaty i bomby prochowe. Mongołowie używali ich np. w czasie nieudanej inwazji na Japonię. Następna sprawa może zabrzmieć jak żart, ale potwierdzają ją liczne źródła – bardzo zaawansowana jak na swoją epokę broń rakietowa. Było to zarówno lekkie, ręczne wyrzutnie, wieloprowadnicowe wyrzutnie na lawetach kołowych, a nawet pociski dużego rozmiaru przypominające swoim układem popularne w ubiegłym wieku samoloty – pociski (!). Mongołowie to wszystko przejęli, i przynajmniej część stosowali w swoich podbojach. Źródła potwierdzają także umiejętność skutecznego używania broni biologicznej i chemicznej. Oddziały mongolskie, które w 1241 roku uderzyły na Polskę były częścią zawodowej, bardzo doświadczonej i zaawansowanej technicznie armii. W tym kontekście, to co stało się w końcowej fazie bitwy legnickiej jest moim zdaniem zupełnie prawdopodobne.
Wobec potężnego uderzenia polskiej rezerwy Ordu zdecydował się na użycie „dymów”. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy myślał jeszcze o zwycięstwie, czy tylko chciał osłonić odwrót skrwawionych hezarów. Jakkolwiek było aby ochronić własne oddziały przed ich działaniem musiał zapewne wydać rozkaz gwałtownego oderwania się od przeciwnika. W stosownym momencie zadziałał fumator umieszczony na szczycie długiego drzewca (być może to właśnie była owa czarna głowa opisana przez Długosza). Buchnął z niego cuchnący dym, w którym Polacy zupełnie tracili zdolność do walki („….Polacy niemal omdleni i ledwie żywi osłabli…”). Pękł front i hufce Henryka rzuciły się do ucieczki. Kwestią dyskusyjną jest czym w praktyce były owe dymy. Według niektórych teorii zawierały one paraliżujące neurotoksyny roślinnego pochodzenia. Zdaniem J. Scholtza (niemiecki historyk z pierwszej połowy XIX wieku) Długosz pomylił wspomnianą chorągiew w kształcie czarnej głowy z machinami miotającymi ogień grecki lub pociski dające gęsty, toksyczny dym.
Próbując zrekonstruować to, co stało się później napotykamy na kolejne pytania. Tradycja bitwy legnickiej mówi o wielkich stratach polskiego rycerstwa. Nie potwierdzają tego jednak źródła (np. rejestry kościelne, które musiałyby zanotować pogrzeby feudałów pochodzących z macierzystych parafii). Większość z rycerzy zdołała więc wycofać się pola bitwy, w nieładzie lub w sposób zorganizowany, ale jednak. Na pewno wiemy tylko tyle, że pod koniec starcia zginął książę Henryk i dostojnicy z jego otoczenia. Jak do tego doszło?
Jakaś część polskiej armii zapewne wycofywała się z pola bitwy skupiona wokół swego wodza, zachowując szyk i dyscyplinę. Wykrwawione i zmęczone oddziały Ordu raczej nie były zdolne do masowego pościgu. Mongołowie najprawdopodobniej skupili wszystkie zdolne jeszcze do walki siły dla otoczenia i rozbicia książęcego oddziału (który mogli łatwo zidentyfikować choćby po proporcu). Przebieg ostatniej walki Henryka Pobożnego dokładnie opisuje w swojej kronice Jan Długosz oraz Historia Tatarów. Książęcy koń, kilkakrotnie ranny w walce ustawał, więc jeden z rycerzy, Jan Iwanowic przyprowadził od książęcego pokojowca Rościsława drugiego rumaka. Niewiele to jednak pomogło. Henryk II ciężko ranny dostał się do niewoli. Mongołowie zawlekli go na tyły, gdzie został ścięty przed zwłokami wodza zabitego wcześniej w Sandomierzu. Książęcy poczet w zaciekłej walce został doszczętnie wybity. Zginęli: książę Bolesław Dypoldowic (drugi raz), komes Sulisław, wojewoda Klemens z Głogowa, Konrad Konradowic, Stefan z Wierzbnej z synem Andrzejem, Tomasz Piotrkowic, Piotr Kusza, oraz Klemens z Pełcznej (syn Andrzeja). Część rycerzy mimo wszystko zdołała się przebić. Kilkakrotnie ranny Jan Iwanowic połączył się ze swoimi giermkami i razem z pocztem rycerza Lucmana zabili ośmiu ścigających ich Mongołów, a jednego wzięli do niewoli. Relacja Jana Iwanowica stała się później częścią zaginionej kroniki dominikańskiej, która najprawdopodobniej była głównym źródłem Długosza w sprawie bitwy pod Legnicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz