czwartek, 18 lipca 2013

Bitwa z Mongołami pod Lenigcą - cz. IV

Pieczęć konna Mieszka II Otyłego z 1245 r.


W 1241 roku Henryk Pobożny był u szczytu swojej potęgi. Ponowne zjednoczenie państwa pod berłem śląskiego Piastowicza było niemal w zasięgu ręki. Restauracja królestwa w oczywisty sposób ograniczyłaby, lub nawet zakończyła polityczną karierę władcy Opolszczyzny. Mieszko doskonale musiał zdawać sobie sprawę, że zwycięstwo w walce z Mongołami będzie dla Henryka II pierwszym stopniem do korony. Postanowił więc wykorzystać doskonałą okazję, jaką stworzyła bitwa i wycofując w odpowiednim momencie swoje wojska pogrążyć Pobożnego. Mamy solidny motyw i sposób. Ale czy to przesądza sprawę? Niekoniecznie. Mimo wszystko pozostaje wiele wątpliwości. Gdyby Mieszko Otyły rzeczywiście zamierzał zdradzić Henryka, to przecież mógł to uczynić dużo wcześniej, wogóle nie wchodząc do starcia. Byłoby to znacznie mnie niebezpieczne niż odwrót, który łatwo mógł się przerodzić w paniczną ucieczkę i utratę większej części wojska (będącego wszak podporą książęcej władzy). Celowe wycofanie hufca opolskiego już po wejściu do akcji jest tym bardziej nieprawdopodobne, że musiałoby się opierać na bezwzględnym założeniu, iż hufiec odwodowy zasłoni Opolan przed mongolskim pościgiem tak długo, że będą mogli bezpiecznie wycofać się do Legnicy. Mieszko musiałby być naprawdę niepoczytalnym ryzykantem, żeby wybrać taki wariant.
Jeśli nie zdrada, to co? Tajemniczy wojownik nawołujący do ucieczki? Wyjątkowo mało realne. W jaki sposób jeden człowiek mógł swobodnie „biegać” między wojskami (szczepionymi wszak w zaciętej walce) i do tego jeszcze wołać tak, by być słyszanym przez obie strony? Wśród ogłuszającego krzyku tysięcy ludzi, rżenia koni, huku broni? Nawet jeśli nie był to jeden człowiek, a kilku czy nawet kilkunastu, wydaje się to mało prawdopodobne.
Ciekawą interpretację tego fragmentu przekazu Długosza przedstawił Robert Żukowski. Według niego Mongołowie mogli „podstawić” Opolanom swojego agenta, przebranego za polskiego posłańca, który dotarł do książęcego pocztu z informacją o klęsce pozostałych hufców. Mieszko uwierzył i wycofał swoje oddziały. Trzeba przyznać, że teoria ta jest bardziej przekonująca od sceny opisanej przez Długosza, niemniej i tak nie da się jej jednoznacznie zweryfikować. Trudno uwierzyć, żeby Mongołowie aż tak drobiazgowo zaplanowali starcie i przygotowali zawczasu tego typu dywersję (choć nie możemy tego kategorycznie wykluczyć).
Być może prawda była dużo bardziej prozaiczna. W chaosie bitwy książęcy poczet mógł stać się celem jakiegoś lokalnego kontrataku, który uderzył na jego flankę lub nawet zagroził tyłom. Mieszko Otyły był w tej kampanii jedynym polskim wodzem, który odniósł samodzielne zwycięstwo w starciu z Mongołami (pod Raciborzem rozbił mongolską straż przednią). To jednak o wiele za mało, by uznać go za sprawdzonego, doświadczonego dowódcę polowego. Pod Legnicą, wobec błyskawicznie zmieniającej się sytuacji mógł po prostu spanikować i uciec. Historia zna wiele takich przypadków. Jego oddziały widząc wycofanie się dowódcy (co musiały poznać choćby po przemieszczaniu się książęcego proporca) także zrobiły „w tył zwrot”. Zanim bardziej doświadczeni rycerze zdołali opanować sytuację było już za późno.
Jak w takim razie potraktować wzmianki o konfliktach w polskim obozie? Źródła tatarskie wspominają o nich, jednak bez jakichkolwiek wyjaśnień. Także tutaj wytłumaczenie może być bardzo proste. Wszystko wskazuje na to, że Henryk Pobożny ruszył przeciwko Mongołom wbrew wcześniejszym ustaleniom, przewidującym połączenie się z czeskimi posiłkami. Być może część dowódców stanowczo (nawet gwałtownie) odradzała wyjście z Legnicy. Mongołowie mieli tak doskonały wywiad, że jakieś informacje o tym konflikcie mogły dotrzeć do nich i pozostać w kronikarskich zapiskach.
Jakkolwiek nie było, faktem niezaprzeczalnym jest, że hufiec opolski haniebnie zawiódł i uciekając odsłonił skrzydło oddziałów Sulisława, na które natychmiast uderzyli Mongołowie. Być może Ordu uruchomił w tym momencie swój odwód. Już ustawienie wojska polskiego w dwie linie musiało być dla mongolskiego dowódcy wielkim zaskoczeniem. W dotychczasowych walkach (Tursko, Chmielnik) Polacy nie wydzielali nawet odwodu. Pod Legnicą uszykowali się w dwóch rzutach, co już sprawiło Mongołom ogromne problemy. Zdecydowanie wątpię, by widząc częściowe załamanie się drugiej linii piastowskiej armii Ordu spodziewał się, że może ona jeszcze wprowadzić do walki kolejne oddziały. Mógł po prostu pójść za ciosem i uruchomił swoje najlepsze hezary, by jednym, potężnym uderzeniem zakończyć niebezpiecznie przedłużające się starcie. Okazało się jednak, że to nie koniec. Wręcz przeciwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz